[Ewelina Zamojska]

Za kilka dni kolejna rocznica urodzin o. Jana Leona Dehona, księdza, sercanina, a nawet więcej niż sercanina, wszak założyciela Zgromadzenia Księży Sercanów. „Założyciel”… może brzmieć nieco tendencyjnie i jakoś tak chłodno. Wiem, ważne to, ale dla mnie ten człowiek był i jest po prostu Ojcem. Ktoś powie „ojcem”? Szaleństwo!  Możliwe, ale tak prosty i skromny,  z  tak otwartym sercem człowiek, nawet prawie 100 lat po śmierci, jest dla mnie kimś, o kim warto głośno mówić.

Leon Dehon, przyszedł na świat w roku 1843, we Francji, jako drugi syn swoich rodziców. Rodziców miał zamożnych, ale nie przesadnie, taka po prostu dobrze sytuowana  rodzina. Leon rósł jak to zwykle bywa, i co tak nam bliskie,  jako nastolatek wszedł w okres buntu. Zaczął nieco rozrabiać i iść w stronę mniej religijną z pogarszającymi się wynikami w nauce (a mówi się , że młodzież kiedyś była inna). Był takim łobuzem, że rodzice by ratować go przed całkowitym pogrążeniem się, wysłali go do szkoły z internatem, co dla Niego okazało się zbawienne. Jednym zdaniem, szkolna dyscyplina i zasady tam panujące uratowały Leona. W szkole radził sobie tak dobrze, że jego ojciec zaczął budować mu świetlaną przyszłość.  Chciał aby syn został prawnikiem lub dyplomatą (co też jest pragnieniem prawie wszystkich rodziców, bez względu na epokę).  Żeby było inaczej, w noc Bożego Narodzenia roku 1856,  Leon podczas posługiwania do Mszy Świętej przeżył duchowe doświadczenie. Zapragnął zostać kapłanem. Nie było tu wahań, tak czy nie, była szybka odpowiedz: tak! Po czasie o swoich pragnieniach młody Leon mówi rodzicom. Można było się spodziewać, że na wieść o tym ojciec Leona wyrazi zdecydowany sprzeciw wobec planów syna. Odpowiedział Leonowi: nigdy!

Ponieważ jednak mężczyźni zdecydowanie szybciej niż kobiety potrafią się dogadać, osiągnięto kompromis. Leon zgodził się odczekać do momentu osiągnięcia pełnoletności i podjął studia. Został adwokatem, a następnie doktorem prawa. Ponieważ Leon był bardzo ciekawy świata zaczął podróżować. Zwiedził całą Europe, Ziemię Świętą oraz odbył podróż dookoła świata. Swoje wojaże zakończył w Rzymie, gdzie w 1865 roku wstąpił do seminarium, a 3 lata później w Bazylice Laterańskiej przyjął święcenia kapłańskie.
No i tu zaczyna się nowa droga… czyli początki zgromadzenia. Pewnie zatrzymacie się w tym miejscu , bo co może być tu ciekawego… a jednak… dobrnijcie do końca, bo ten kawałek pokazuje jak wielkie rzeczy staja się realne,  pomimo, że na daną chwilę wydają się istnym szaleństwem.

Ojciec Leon otrzymał nominację na wikariusza w Saint-Quentin, miasteczku robotniczym, gdzie ludziom nie przelewało się, a raczej klepali biedę. Dzieciaki błąkały się po ulicach, a młodzież była zdemoralizowana. W tej sytuacji szybko zrozumiał, że musi „wyjść z zakrystii” do ludzi potrzebujących księdza. Zorganizował dom opieki dla młodzieży, pozakładał koła dla robotników, rolników, studentów. Był społecznikiem, wyszedł do prostych ludzi. On wykształcony ksiądz, poprzez swoje oddanie i poświęcenie na rzecz robotników, dla wielu ówczesnych stał się dziwakiem.

W pewnym momencie jednak, tak bardzo wsiąkł w działanie, że zaczęło mu brakować czasu na modlitwę, zatęsknił za momentami oddanymi tylko Bogu. Tu odżywa w nim myśl o życiu zakonnym, która już wcześniej była w nim bardzo mocna. Długo by tu pisać, w każdym razie efekt końcowy był taki, że Ojciec Leon zakłada Zgromadzenie Księży Sercanów. 

31 lipca 1878 roku rozpoczyna samotny nowicjat, pod koniec którego składa trzy śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, do których dołącza dodatkowy ślub żertwy Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Spytacie a to co? To ofiarowanie samego siebie w duchu wynagrodzenia za zniewagi wyrządzone Sercu Pana Jezusa (Jezus mówił o tym w objawieniach Św. Małgorzacie Marii Alacoque,  świętej, która wiele zmieniła w życiu Ojca Leona). Ojciec łatwo nie miał, wciąż piętrzyły się zwyczajne problemy, życie przynosiło coraz to większe trudności, choroby. Leon jednak wciąż parł do przodu, z wiara w to, co mówi Ewangelia, że Jezus jest Panem tego co niemożliwe. Mogłabym tu pisać i pisać, co działo się później, ale to każdy z was może przeczytać sam, ja chciałam tylko pokazać, jak blisko każdego z nas żyją ludzie święci, którzy nie są wyniesieni na ołtarze, ale ich życie jest niebanalne i tak bliskie Pana Boga. W końcu jak mówi Biblia, wszyscy jesteśmy powołani do świętości.

W roku 1952 rozpoczął się proces beatyfikacyjny Ojca Leona. Ponieważ w wyznaniu wiary mówimy…wierze w świętych  obcowanie… polecajmy się wstawiennictwu tego zwykłego-niezwykłego człowieka, ale też módlmy się o Jego beatyfikacje. Za Jego wstawiennictwem dzieją się od lat wielkie cuda. Ludzie, którzy wzywają Jego wstawiennictwa są uzdrawiani, uwalniani i zmienia się ich życie. Każdemu polecam!

Jest taka niesamowita, bardzo prosta  modlitwa, za wstawiennictwem ojca Dehona. Sama się tymi słowami modlę i powiem wam, że Ojciec Leon jest blisko i pomaga, wyprasza u naszego Pana to, o czym wspominam mu w moich z Nim rozmowach. Spróbujcie i wy:

 

Wszechmogący Boże, źródło uświęcenia i miłości, błagam pokornie o
łaskę…., która mi tak leży na sercu, żywiąc głęboką wiarę, że jej dostąpię za
pośrednictwem sługi Bożego ojca Leona Jana Dehona.
Nigdy, o Panie, opatrzność Twa nie zawodzi. Okaż mi ją i w obecnej
potrzebie dla uczczenia sługi Bożego, który wszystko poświęcił, aby wypełnić
swoje posłannictwo  wynagrodzenia względem Najświętszego Serca
Jezusowego oraz zapewnienia zbawienia wiecznego ludziom. Amen.


3 razy Chwała Ojcu, 1 raz Zdrowaś Maryjo.

 

Źródło: http://profeto.pl/duchowosc/o-leon-dehon,5290.html